Futbol nie oddaje walkowera

Świat sportu wstrzymał oddech w obliczu pandemii koronawirusa. Piłkarskie mistrzostwa Europy zostały przełożone na 2021 rok, największe ligi świata nie grają, z różnych krajów dobiegają kolejne informacje o zakażonych piłkarzach, jak Polak Bartosz Bereszyński.

Natura kibica jest jednak przekorna i nie odda on walkowera wirusowi. Popularność zyskały niszowe dla Polaków rozgrywki jak liga białoruska, czy nawet… Puchar Angoli! Ich podstawowym wyróżnikiem jest to, że – wbrew zaleceniom WHO – wciąż się odbywają.

W mediach społecznościowych kibice wymieniają się informacjami o meczach, których nikt jeszcze nie przełożył, równie chętnie co informacjami o świeżych dostawach papieru toaletowego do sklepów. „W okresie izolacji nawet Puchar Angoli nie boli. Zapewniam” – pisze internauta wrzucając link do starcia między Primeiro de Agosto a 11 Bravos de Maquis.

Półfinałowe starcie na pustym stadionie w Luandzie śledzą w mediach społecznościowych fani z całego świata, pod transmisją umieszczając setki komentarzy. To, w połączeniu z drastycznym wzrostem popularności ligi białoruskiej, dowód na to, że futbol przetrwa najgorszą nawet zarazę. Miłość kibiców do sportu jest tak silna, że w obliczu zawieszenia wszelkich poważnych rozgrywek, wytrwale poszukują jakiegokolwiek sportowego wydarzenia w internecie, żeby zaspokoić futbolowy głód.

To rzeczywiście robi wrażenie. W ostatnim czasie zaobserwowaliśmy kilku, a nawet w niektórych przypadkach kilkunastokrotny wzrost liczby zakładów na ligę białoruską, rosyjską czy turecką. Dla kibiców mecze są jak tlen, więc nie dziwię się, że nawet w szczycie pandemii są w stanie znaleźć interesujące wydarzenia sportowe. Wychodząc im naprzeciw, cały czas rozbudowujemy naszą ofertę niszowych lig egzotycznych, a także oferujemy zakłady na wydarzenia e-sportowe.

– mówi Mariusz Rzeczkowski, dyrektor ds. marketingu w firmie bukmacherskiej Totolotek.

(Przed)ostatni Mohikanie

Spośród szeroko rozpoznawalnych europejskich lig najdłużej koronawirusowi opierały się rozgrywki w Rosji i w Turcji. W czasie, kiedy w zachodniej Europie stadiony były już zamknięte na cztery spusty, polscy fani wciąż mogli świętować gola Grzegorza Krychowiaka w barwach Lokomotiwu Moskwa czy występy Michała Pazdana, Daniela Łukasika i Konrada Michalaka w barwach tureckiego Ankaragücü. Popularność rozgrywek, mimo że na trybunach brakowało fanów, z których żywiołowego dopingu słynie turecki futbol, błyskawicznie wzrosła, ale nie było to w smak piłkarzom.

Jeszcze w czwartek, po wystąpieniu prezydenta Turcji Recepa Erdogana, wydawało się, że piłkarska Super Lig, ku zdziwieniu wszystkich obserwatorów, wciąż będzie grać. Jednak wtedy do głosu doszli piłkarze, którzy od dłuższego czasu wyrażali obawy o swoje zdrowie.

Oddolne protesty piłkarzy były już bardzo widoczne i niewykluczone, że gdyby nie podjęta w piątek decyzja o zawieszeniu rozgrywek, przypadków takich jak John Obi Mikel – czyli odmówienia gry, a później rozwiązania kontraktu z klubem – byłoby więcej. Wśród głosów wyraźnie mówiących o tym, że rozgrywki powinny zostać zawieszone, były m.in. te Fernando Muslery i Radamela Falcao z Galatasaray czy niezwykle doświadczonych Selcuka Sahina i Erkana Zengina, występujących obecnie na zapleczu Super Lig. Gdyby władze się nie ugięły, mogłoby dojść nawet do bojkotu rozgrywek przez samych graczy

– analizuje Filip Cieśliński, ekspert od tureckiego futbolu i autor „Turkish Delight”, przewodnika po tamtejszej piłce nożnej.

 

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *